Czy żałuję? Boże, jeszcze jak!
Chciałabym powiedzieć, że to nic nie znaczyło, że było tylko przelotną
znajomością i że jutro nie będę do tego wracała. Ale wiesz, było już tyle dni
jutrzejszych, a ja nadal siedzę i analizuję co mogłam zrobić, żeby być teraz na
jej miejscu. Żeby mieć go przy sobie, czuć ciepło bijące od jego ciała, niczym
się nie martwić. Mam wrażenie, że gdzieś po drodze naszej znajomości
przegapiłam okazję. Że nie wsiadłam do odpowiedniego pociągu, a może po prostu
nie wysiadłam z innego? Może coś z przeszłości goni za mną niczym cień, którego
nie mogę się pozbyć? Nie wiem tego, naprawdę tego nie wiem. I to tak cholernie
boli, bo zależało mi. Ale może faktycznie jest teraz szczęśliwy. Może ona daje
mu coś, czego nie mogłam dać mu ja?
Żałuję, że nie spróbowałam, że nie
dałam sobie (nam) tej szansy. Żałuję, że mogę teraz tylko użalać się nad sobą i
zastanawiać, co jest ze mną nie tak. Bo pewnie o to chodziło. Coś jest nie tak
we mnie i znalazł to u niej.
Żałuję, że ona miała więcej odwagi ode mnie.
Bałam się. Bałam się tak totalnie
oddać siebie, zatracić się i zaufać. Tak wiele razy zawiodłam się na ludziach… Tak
często lizałam rany po kolejnych ciosach od życia, że strasznie ciężko było mi
przekazać kawałek siebie.
Tak. Wiem, że nie powinnam oceniać
każdego w ten sposób. Popełniłam błąd, ok? Nie musisz mi wypominać. Nie Ty…
Przecież sama radzę sobie z tym doskonale. Chyba wystarczy, nie chcę słuchać
tego od innych. Jestem swoim największym wrogiem.
Powinnam dać się ponieść emocjom, iść
w stronę upragnionego szczęścia albo lepiej – dać się tam prowadzić. Ale wiesz,
ogarniał mnie strach, bo zawsze sobie myślałam, co będzie, gdy cała ta piramida
runie. Zostałyby tyko zgliszcza.
Nie, nigdy nie dał mi powodów do tego,
żebym mu nie ufała. Może to było w tym wszystkim najgorsze. Fakt, że to zbyt
idealne, że coś się za tym kryje.
Jestem cholernie popapranym
człowiekiem. Z jednej strony bardzo bym chciała, a z drugiej pojawiały się myśli,
że i tak nic z tego nie wyjdzie. Że rozczaruje się znowu, i wiesz co?
Rozczarowałam się, problem w tym, że sobą.
Słuchaj, ja wiem o tym, że dziewczyna
to nie ściana. Takie krążą plotki, ale chyba nie mam serca (albo przeciwnie,
mam go tak wiele), żeby się w ich sprawy mieszać. Jest szczęśliwy. Nie mam
zamiaru mu tego psuć.
Faktycznie, zabrzmiało trochę tak, jakbym
nie mogła się zdecydować i z jednej strony marzyła o nim, a z drugiej życzyła mu szczęścia… Ale nie, to
nie była ironia. Chciałabym, żeby dobrze mu się układało i nie mogę zaprzeczyć,
że smutno mi się robi, ponieważ znalazł radość gdzie indziej… Ale skoro już ją
znalazł to niech się nią cieszy.
Chciałabym tylko, żeby czasami dał
znak życia. Żeby przestał mnie ignorować, spławiać. Chciałabym, żeby przestał
uciekać. Mam wrażenie, że się mnie boi. Moich reakcji itd.. Czasami
rzeczywiście mam dziwne pomysły, ale… jest szczęśliwy. Po co to zmieniać? Po
prostu brakuje mi tych rozmów o wszystkim i o niczym. Brakuje mi tego, że
mogłam mu powiedzieć o tym, co mnie martwiło. Brakuje mi tych wszystkich wiadomości,
w których pisał, że idzie spać i mojego zdziwienia, bo była pierwsza po
południu. Czasami faktycznie mi tego brakuje.
Hey, nie jest ze mną tak źle. Żyję,
śmieję się, mam się całkiem dobrze. Tylko przychodzą takie momenty, że
chciałabym coś napisać, otwieram okienko z jego imieniem i kurde…. Nic nie mogę
z siebie wykrzesać. Albo przeciwnie, piszę i piszę, a potem i tak nie dostaje
odpowiedzi. Wiem, że ma teraz ją i nikogo innego nie potrzebuje, ale obiecał…
Twierdził, że nie chce zrywać kontaktów i wierzyłam w to, naprawdę w to
wierzyłam. I trzymałam się tego jak głupia, jak koła ratunkowego, ale chyba
powoli się topię. Może to i dobrze, może wreszcie się uwolnię. Może zapomnę, bo
zapomnienie oznacza koniec bólu.
Nie wiem czy do siebie pasowaliśmy.
Prawdę mówiąc to nic nie wiem. Ciężko mi powiedzieć. Po prostu złapałam z nim
fajny kontakt. Trudno jest się z czegoś takiego wyplątać tym bardziej, że
przywiązuję się do ludzi. Nic na to nie poradzę.
Nie wiem nawet czy rzeczywiście
chciałabym, żeby wyszło z tego coś więcej. Ale żałuję, że nie spróbowałam.
Teraz mogę tylko słuchać o tym, jak mu dobrze. Naprawdę mogę, nie kłamię!
Cieszę się, że się uśmiecha. I really do. Pragnę tylko, żeby częściej się tym
uśmiechem dzielił, bo inaczej skąd mam wiedzieć, że dobrze się bawi?
Potrzebowałam się komuś wygadać,
wiesz? Dać upust emocjom. Rozmowa naprawdę wiele daje i może wreszcie odpocznę.
Przestanę się zamartwiać tym, czy u niego na pewno wszystko jest ok. Ma teraz
kogoś innemu. Kogoś, komu może powiedzieć albo napisać dobranoc i kogo przywita
nowego dnia. Może trochę żałuję, że to nie ja, ale takie jest życie, co nie?
Trzeba się do tego przyzwyczaić.
Miałam potrzebę powiedzenia
wszystkiego, co mi chodzi po głowie. Po prostu musiałam się zwierzyć. Są dni,
kiedy nawet ja się łamię i mówię o tym, co mnie uwiera. Bo ta sytuacja(trochę
pasowa) dokucza mi w jakiś sposób. Ale jest mu dobrze. I to naprawdę napawa
mnie optymizmem. Bo cieszę się razem z nim. Niech mu będzie dobrze. Tylko niech
czasem o tym napisze.
Rzeczywiście, może plączę się w tym
wszystkim. Ale wiesz, siedzę sama pośrodku pustego mieszkania i nawet nie mam
się do kogo słowem odezwać. Wspomnienia mają to do siebie, że uderzają, kiedy
najmniej ich potrzebujemy. Bo widzisz. Było mi dobrze, nawet bez niego. Chyba
po prostu miałam tyle na głowie, że nie starczało czasu na użalanie się nad
sobą. A teraz wpieprzałabym lody litrami, potem wypominała sobie, że dupa mi od
tego urośnie i sięgałabym po nową porcję…
Wakacje to taki niewdzięczny czas,
kiedy niewiele się dzieje. Niby jest ta praca, niby są znajomi, ale nie przez
cały czas. I kurde to jest lipne, bo jak mnie weźmie na wypominanie to
wypominam wszystko i wszystkim. I mam podły nastrój. Ale wiesz… Powoli mi
przechodzi. Po prostu potrzeba mi nowych wrażeń. Zapomnieć się da, w każdej
chwili. Tym bardziej, że sama nie wiem, czego tak do końca chcę. Dawałam sobie
radę z zapominaniem, tylko teraz tak jakoś wiele tych par i ciągle o tym
wszystkim myślę. Ale czy chciałabym tak z nim? Może jedynie potrzebuje czyjejś bliskości.
Jakiejkolwiek. Nawet nie o niego chodzi. Dusi mnie ta samotność. Ostatnio. Ale
to nie jego wina.
Za dużo romansów ostatnio czytam, za
dużo widzę tych ściskających się ludzi, którzy myślą, że są całym swoim
światem. Po prostu mi smutno. Może nawet nie przez niego. Chyba to tak, po
prostu. Chociaż sama już nie wiem. Jednak ulżyło mi. Teraz. Jak już to
powiedziałam komuś innemu. Dzięki za te rady oraz trzeźwość umysłu.
Potrzebowałam kogoś obiektywnego. Kogoś, kto zerknie na to wszystko i pokaże,
co mogłabym zrobić. Wygadałam się i lepiej mi po tym. Nie kłamię. Faktycznie mi
lepiej. Moja prywatna terapia, ha! Całkiem dobrze się sprawdza.
Tak. Obiecuję, że nie będę robiła
żadnych głupot. Tak, tak, może jeszcze trochę się nad sobą popastwię, ale bez
przesady. Mam swoje życie, pora wreszcie coś z tym faktem zrobić. Skoro on
znalazł szczęście, to dlaczego ja miałabym siedzieć z założonymi rękami,
odgrywając męczennice? Nie jestem do tego stworzona.
Musicie wiedzieć, że totalnie nie miałam pomysłu na ten post. Żadnego, normalnie mniej niż zero. Za każdym razem, kiedy chciałam coś wyskrobać, kończyło się to fiaskiem i zamyśleniem. O czym? To powyżej.
Koniec końców stwierdziłam, że najlepiej będzie się wyspowiadać. Bo to pomaga. Naprawdę. Jakoś mi lżej i żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. I tak - mam nadzieję, że jest szczęśliwy. I nie - nie uważam, żebym w jakiś sposób się sprzedała tym tekstem. Zawsze spisywałam to, co leżało mi na sercu. Teraz jest dokładnie tak samo.