Czego nauczyło mnie życie w Warszawie?
Wyprowadziłam się z domu
po długich rozmyślaniach, z niepewnością czy sobie poradzę, czy tak naprawdę
tego chcę i czy nie zagubię w tym mieście samej siebie. Mieszkałam w Warszawie
ponad dwa lata. Były tygodnie, kiedy do domu wracałam na kilka godzin albo takie,
kiedy siedziałam rozwalona na leżaku przez kilka dni i nie miałam zamiaru
wsiadać z powrotem w pociąg do stolicy. Były momenty, kiedy to właśnie w niej
znajdowałam spokój i azyl, którego w danych dniach potrzebował. Warszawa to nie
tylko miasto betonu. To miejsce, które potrafi czegoś nauczyć.
CZEGO NAUCZYŁO MNIE ŻYCIE W WARSZAWIE?
Nauczyłam
się tego, że czasami trzeba zrobić coś na ostatnią chwilę
Kiedyś wszystko planowałam, robiłam z wielkim
wyprzedzeniem by na sam koniec mieć jeszcze czas na poprawki. W Warszawie nauczyłam
się, że czasami po prostu tak się nie da, że nie ma to czasu albo że ten czas
można spożytkować zupełnie inaczej. Dlatego też dałam sobie na luz i już tak
bardzo nie spinałam się o to, żeby zrobić wszystko szybko, na już. Do pracy
przygotowywałam się w trakcie jazdy autobusem, na zajęcia prezentacje robiłam
na wieczór przed. I co? I nic. A właściwie to same plusy, w końcu dzięki temu
nauczyłam się spontaniczności i innej gospodarki czasu.
Wiem
już, jak prasować
W moim domu prasowało się mało, głównie od święta, gdy
jakaś koszula już naprawdę nie nadawała się do założenia. Nigdy jednak nie
miałam żelazka w rękach. Pierwszy raz, zupełnie przerażona sięgnęłam po nie w
Warszawie, gdy wszystkie koszulki, przez brak szafy, w której mogłyby wisieć,
wyglądały tak, jakby pies je przełknął i wypluł. Coś mi świtało, jak należy to robić, jednak to żelazko w mieszkaniu było stare, pordzewiałe i ogólnie
rzecz mówiąc – bałam się tego jak wygląda i co mi może zrobić z ciuchami. Na
szczęście przełamałam się i mogę z ręką na sercu powiedzieć, że prasowanie nie
jest takie złe, a mając lepszy sprzęt, pewnie dałoby radę je polubić.
Zaczęłam
bardziej doceniać to, skąd jestem
A jestem z małej miejscowości, w której niemalże wszyscy
się znają, przez co plotki rozchodzą się jak błyskawica. Wszyscy mówią sobie „dzień
dobry” na przywitanie albo chociaż kiwną głową, gdy jadą samochodem. To mała
wieś, do której z wielką chęcią wracałam, zaszywałam się w niej i po prostu
odpoczywałam od hałasu i pędu Warszawy. I chociaż bardzo często denerwowali mnie
w domu, to jednak czasami lepiej było przemęczyć się w nim, niż umierać w
stolicy. Szczególnie w upalne, letnie dni, kiedy nie myśli się o niczym innym
tylko rozkładanym krześle i miejscu w cieniu, najlepiej przy stawie za
podwórkiem.
Nauczyłam
się doceniać ciszę, zieleń i święty spokój
Bo chociaż w domu raczej na ciszę i spokój nie mogłam
liczyć, to wychodząc z niego, choćby na podwórko, sprawa miała się zupełnie
inaczej. Po takim powrocie z Warszawy cieszył mnie choćby widok bocianów
stojących na łące czy wielkie belki siana w czasie żniw. Zawsze to coś, co
pamięta się z dzieciństwa, a co potrafi ukoić zszargane nerwy. I ta zieleń!
Żadne miejsce nie jest tak piękne wiosną jak Polska wieś.
Nauczyłam
się tego, że można mieć wszystko, czego się tylko chce
Trzeba oczywiście tylko chcieć bardziej niż tyko trochę i
dążyć do tego, żeby to wszystko osiągnąć. Warszawa to w końcu miasto pełne
możliwości. Dlatego też nie było ciężko znaleźć tam pracę. Nie trudno zarobić,
zaoszczędzić i spełniać swoje marzenia. Ale to też miejsce, które uczy takich
małych rzeczy, które możesz robić dla siebie. Jak tego, że jeśli bardzo chcesz,
to zawsze możesz zrzucić kilka zbędnych kilogramów, czy wrócić do bloga, na
którym nie pisałaś od ponad roku. Tak naprawdę cele zależą tylko i wyłącznie od
naszej wyobraźni, a potem to już nic, tylko wziąć się do roboty.
Wiem
już, że świat się nie zawali, jeśli czasami sobie odpuszczę
Warszawa
potrafi rozleniwić. Mnie przynajmniej potrafiła. Chociaż to miejsce, w którym
zawsze coś się dzieje i zawsze jest coś do zrobienia, to nauczyłam się, że
warto sobie czasami darować. Dłużej poleżeć w łóżku, zjeść śniadanie, które nie
będzie kanapką wchłoniętą w biegu. Albo pisać posty na bloga, zamiast siedzieć
na zajęciach, na które wcale nie ma się ochoty iść. Czasami po prostu warto
usiąść i sobie porozmyślać, niż męczyć się i wariować.
Zrozumiałam,
jak ważna jest samodzielność
Z tym zgodzą się ze mnie pewnie wszyscy, którzy
wyprowadzili się z domu – człowiek nie nauczy się samodzielności, dopóki nie
wyfrunie spod skrzydeł rodziców. Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy trzeba
pamiętać o odkładaniu na czynsz, o tym, że trzeba zrobić pranie, a po powrocie
z uczelni nie będzie na nasz czekał obiad, chyba że zrobimy go znacznie
wcześniej. Samodzielność to świadomość, że nie ma mamy, która zmyje za nas
naczynia piętrzące się w kuchni, czy sprzątnie w salonie. A już w szczególności
samodzielność poczuje się wtedy, gdy człowiek zda sobie sprawę, ile tak
naprawdę kosztują zwykłe bułki na kanapki, które jemy w ciągu tygodnia.
Nauczyłam
się tego, że wcale nie muszę się śpieszyć
Chociaż, paradoksalnie, Warszawa to miasto, w którym
śpieszą się wszyscy i nawet po ruchomych schodach się wbiega, a nie po prostu
wjeżdża. Ja jednak wiedziałam, że lepiej przejść się spacerkiem, zamiast wsiąść
znowu do zatłoczonego autobusu i przejechać dwa przystanki. Wiedziałam też, że
czasami w parku trzeba po prostu posiedzieć i pokontemplować, choćby przyrodę,
a nie biegać. Albo tego, że wcale nie trzeba rozbijać się łokciami na „patelni”,
bo da się spokojniej i powoli.
Złapałam
się na myśli, że nie ważne gdzie się jest, najważniejsze to być sobą
Ja jestem dziewczyną z małej, podwarszawskiej wsi i wcale
się tego nie wstydzę. Ba! Podkreślam to na każdym kroku, bo cieszę się z tego,
skąd jestem.
Stało
się dla mnie oczywiste, że wszędzie jest dobrze, ale w domu jest najlepiej
Chociaż to też się oczywiście zmienia, bo teraz dobrze mi
wtedy, gdy mam obok swojego chłopaka. Chodzi przede wszystkim o to, że jestem z
małej miejscowości i w tych małych miejscowościach czuję się najlepiej. I już
nieważne czy konkretnie u mnie, czy u mojego chłopaka. Najważniejsze jest to,
że jak wyglądam za okno to widzę niebo, las i dzikie zwierzęta, jeśli się uda,
a nie inne bloki.
PHOTO: Juhasz Imre
Bardzo ciekawe doświadczenie :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie też mam wątpliwości czy bym dała radę w Warszawie :D
http://live-telepathically.blogspot.com
Wystarczy się przestawić i człowiek się przyzwyczai:)
UsuńHmm ja chyba odniose się do prasowania :P nie lubię i jak w mojej dłoni jest żelazko to jest to święto :P obecnie sama mieszkam w małej miejscowości ale ma to swoje plusy i minusy. Jakoś chyba wolę życie w mieście :)
OdpowiedzUsuńJa znalazłam plusy mieszkania w wielkim mieście (wszędzie jest blisko, chociaż mam samochód wiex i tak nawet na wsi nie narzekam, znacznie łatwiej jednak znaleźć pracę, jest więcej możliwości itd.). Jednak spokój i cisza, którą daje mi wieś są zdecydowanie lepsze i wygrywają. Chyba po prostu tu jest moje miejsce.
UsuńFajnie,że przez mieszkanie w innym mieście mogłaś się tyle nauczyć. To jest cudowne, że możemy wyciągać wnioski z naszego doświadczenia :)
OdpowiedzUsuńZawsze mówiłam, że mogę zamieszkać wszędzie, aby nie w Warszawie ;) Jestem z małego miasta i przeniesienie się do takiej metropolii jest dla mnie przerażające ;) Już w Lublinie (na początku) czułam się nieswojo ;) A gdzie to Lublin do Warszawy porównywać? ;)
OdpowiedzUsuńJa też zawsze mówiłam, że nigdy w życiu, Warszawa? Fuu. A skończyło się na dwóch latach tam.
UsuńJa aktualnie mieszkam w Warszawie i faktycznie, zieleń i spokój moich rodzinnych stron to duży plus, ale też pochodzę z przedmieść, gdzie każdy interesuje się sąsiadami. Mohery wiedzą o której idziesz w którą stronę i zanim wrócisz do domu to domownicy już wiedzą, że przechodziłaś koło domu takiej czy takiej Pani. Zresztą nie tylko mohery, młodzi ludzie robili to samo. To akurat mnie bardzo wnerwiało, zainteresowanie wszystkich dookoła. Myślę, że nigdy więcej bym nie chciała mieszkać w takim otoczeniu.
OdpowiedzUsuńTo zdecydowanie jest słabsza strona mieszkania w małych miejsowościach. Niby człowiek chroni prywatność, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie sobie zbierałam o nas informacje, a już tym bardziej z zainteresowaniem śledził to gdzie, o której, i z kim wychodzisz. Niestety!
UsuńI jak Ci się podoba w Warszawie?
Widzę, że dobrze się odnalazłaś w stolicy. Takie doświadczenie z pewnością usamodzielnia. Fajnie też, że w razie czego zawsze masz azyl - swój dom rodzinny, gdzie możesz naładować akumulatory. Ja całe życie w mieście mieszkałam i tęsknię za naturą.
OdpowiedzUsuńNie dałabym rady siedzieć ciągle w mieście, a już w szczególności w Warszawie. Zgłupieć tam można na dłuższą metę, to nie dla mnie. Chociaż, nigdy nie wiadomo,gdzie nas w życiu poniesie.
UsuńSamodzielnosc w życiu samemu to podstawa bez tego po prostu ani rusz. Nie lubie uzalezniac sie od innych a wrevz wole radzic sobie sama
OdpowiedzUsuńJa akurat nauczyłam się też prosić o pomoc, żeby się nie wkurzać, że mi coś nie idzie, albo idzie, ale nie tak jakbym chciała.
UsuńNauczyłaś się wielu bardzo ważnych rzeczy. Myślę, że Twój post może być wskazówką dla innych i takim impulsem do zaczęcia zmian w życiu. :)
OdpowiedzUsuńŚwiata od razu nie zmienie, ale mogę pokazać, że nawrt taka Warszawa nie jest zła:D
UsuńŚwietny tekst. Sama od dwóch - ponad - lat żyję w Warszawie i widzę w niej wiele dobrego, a nie tylko zatłoczone tramwaje i betonowe krajobrazy...
OdpowiedzUsuńNigdy nie da mi ona wszystkiego, co miałam w mojej małej miejscowości, ale jestem z niej naprawdę zadowolona.
Piszesz dużo o życiu... podobają mi się te Twoje wpisy. Dodałam do obserwowanych, a co mi tam! :)
Cudownego dnia!
https://coscudownego.blogspot.com/
Ale przyznasz, że tego betonu jest jednak dużo. Dlatego jak siedziałam w Wawie potrzebowałam choćby kilku godzin w rodzinnych stronach, żeby nie zglupiec:D
Usuńrodzinny dom mam na wsi, studiuję w Katowicach i choć bardzo mi się podoba to przyszłość wiążę właśnie z mieszkaniem na wsi, nie ma opcji na miasto D:
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
ANRU :)
Mam tak samo. Na dłuższą metę nie odnalazłbym się w mieście. I nie chciałabym, żeby np. Moje dzieci wychowywały się w zamkniętym blokowisku, mając tylko chwile na kontakt z przyrodą.
UsuńWarszawę znam jedynie z krótkich wypadów tam... a życie w stolicy, chyba tak jak w każdym większym mieście uczy podobnych rzeczy ;) chociaż mnie do żelazka chyba już nic nie przekona :D
OdpowiedzUsuńRzadko prasować, ale za to hurtowo, taki jest mój sposób:D
UsuńFajnie poczytać takie doświadczenia ze stolicy :)
OdpowiedzUsuńPolecam się!
UsuńSuper sie ten wpis czytało, jest bardzo pozytywny, ogólnie zycie wzieło Cię w obroty :)
OdpowiedzUsuńZapraszam http://ispossiblee.blogspot.com/2017/10/hello-autumn.html
Bardzo mi miło:)
UsuńBardzo korzystne nauki wyciągnęłaś z tego mieszkania w Warszawie :)
OdpowiedzUsuńPowiedziałabym: życiowe :D
UsuńJa też w Warszawie nauczyłam się doceniać spokój, ale za tym tęsknie :D
OdpowiedzUsuńOj tak. To jest najlepsze miejsce do tego, żeby ogarnąć, jak ważny jest spokój.
UsuńNigdy w Warszawie nie byłam, ale już po Krakowie widzę, że nie potrafiłabym żyć w wielkim mieście :)
OdpowiedzUsuńO widzisz, ja nie byłam w Krakowie i chętnie to miasto zobaczę. Mam nadzieję, że w przyszłym roku.
UsuńJa nigdy w Warszawie nie byłam, na samą myśl "czas przyjechać do Warszawy na szkolenie" mam ochotę złożyć rezygnację - bliżej mi do Berlina niż do Warszawy czy Krakowa, aczkolwiek na pewno inaczej się żyje niż w innych miastach. Mnie korpo nauczyło, że trzeba się śpieszyć ale powoli :)
OdpowiedzUsuńKorpo niczym na Mordorze na Domaniowskiej?
UsuńJa swoją pierwszą przeprowadzkę wspominam z ironicznym uśmieszkiem, też się trochę obawiałam, byłam trochę nie pewna a to było tylko 80 km od domu :p Co ciekawe, kiedy przeprowadzałam się 9 000 km od domu, i sprzedałam praktycznie wszystko co nie mogło się zmieścić w walizce, przyjęłam to z większym spokojem i raczej nie mogłam się doczekać :P W Warszawie byłam raz, właśnie na Okęciu :P
OdpowiedzUsuń9 tys. km? To gdzie Ty pojechałaś? To jest dopiero zmiana!
UsuńKażde miejsce ma swoją specyfikę i przeprowadzka na pewno wiele nas uczy, dostrzegamy zupełnie nowe pozytywy i negatywy, zmieniamy sposób postrzegania. Właściwie dobrze jest przenieść się w nowe miejsce i powoli poznawać jego smak.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. Też wydaje mi się, że to dobrze człowiekowi robi. I jest najlepszym sposobem, żeby wyrwać się z rodzicielskiego klosza.
UsuńA wiesz? Ja przebyłam odwrotną drogę. Urodzona i wychowana w Warszawie teraz wyprowadziłam się na wieś. Kocham moje miasto, kocham stolice miłością niezmienną.. ale miałam dość tego całego pędu. Tego, ze ludzie wszędzie się spieszą.. biegną... Cóż.. wciąż chętnie do Warszawy wracam na weekendy. Ale życie ułożyłam sobie na mazowieckiej wsi... 150 km od metropolii. :)
OdpowiedzUsuńTo już w ogole poszałaś! Mnie od stolicy dzieli tylko jakiś 45 kilometrów.
UsuńWarszawa to specyficzne miasto. Zawsze kojarzyło mi się z pędem, stresem, korporacjami itp.
OdpowiedzUsuńJednakże odkąd tu mieszkam i pracuję organizując szkolenia menedżerskie to już tak nie myślę. Przez szybką wyprowadzkę od rodziców na studia nauczyłam się samodzielności, gotowania i doceniania tych małych rzeczy, które robiła dla mnie mama, czyli sprzątania, prania, zmywania itp. Pierwszy rok na studiach był dla mnie traumatycznym przeżyciem, bo nie było tych wszystkich rzeczy, tylko trzeba było zrobić je samemu. Po pierwszym miesiącu zauważyłam, ile pieniędzy wydajemy na samo przetrwanie, a gdzie inne rzeczy :O O matko, ale teraz mam dzięki temu większą świadomość, ile trzeba przeznaczyć na czynsz, jedzenie, a ile na przyjemności, bo nie ukrywam, że u mnie to one często przeważały nad obowiązkami. Warto wrzucić czasem na luz i po prostu odpocząć. Pójść do parku, odetchnąć, a potem wrócić do pracy ;) Ogólnie jestem z województwa górnośląskiego z okolic Katowic, ale cieszę się, że mimo wszystko zdecydowałam się na wyprowadzkę do Warszawy. Mam nadzieję, że Ty też nie żałujesz decyzji i w Warszawie żyje Ci się dobrze :D. Pozdrawiam serdecznie!