Jak to jest wynajmować z kimś mieszkanie? 5 sytuacji, które mogą ci się przytrafić, gdy zamieszkasz z innymi studentami
Jeszcze miesiąc. Tyle czasu będę jeszcze wynajmowała pokój w Warszawie. Po ponad dwóch latach najwyższa pora wrócić do domu, a wcześniej – zastanowić się nad tym, jak to w tym wielkim mieście się żyło. Z jakimi ludźmi, po co, na co, za co i w jaki sposób. No i o tym trochę będzie dzisiaj, bo przed Wami pięć sytuacji, które przytrafiły mi się, gdy mieszkałam w Warszawie. Było z nimi trochę śmiechu. Pokazały jak dziwnie czasami żyje się z innymi. I jak różni potrafią być ludzie.
JAK TO JEST WYNAJMOWAĆ Z KIMŚ MIESZKANIE?
5 SYTUACJI, KTÓRE MOGĄ CI SIĘ PRZYTRAFIĆ, GDY ZAMIESZKASZ Z INNYMI STUDENTAMI
Półnagi
facet w salonie
Studenckie imprezy –
wiadomo, jakoś muszą się zacząć i w jakiś sposób skończyć. Tak się złożyło, że
mój były współlokator postanowił zorganizować z kumplem mały wypad do klubu,
który okazał się pijacką eskapadą. Przynajmniej dla jednego z nich. Nawet nie
zdajecie sobie sprawy, jakie było moje zdziwienie, gdy o 8 rano schodziłam na
dół, żeby zrobić sobie jedzenie do pracy i zobaczyłam wspomnianego już kumpla
mojego współlokatora. Jak gdyby nigdy nic spał sobie w najlepsze na fotelu w
salonie, idealnie naprzeciwko schodów. I nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby
nie fakt, że spał tak ze spodniami spuszczonymi do kostek. Nie wiem czy w tym
alkoholowym amoku nie miał siły ich zdjąć czy o tym zapomniał, ani dlaczego
spał akurat naprzeciwko schodów a nie na przyniesionym materacu, ale nie
ukrywam – stał się bohaterem Snapchata.
Fallus
z kiełbasy
Różne można mieć gusta i
różne rzeczy można lubić. A jak wiadomo urodziny to idealna okazja do tego, żeby
sprezentować coś, co drugiej osobie może się spodobać. Nie sądziłam jednak, że
można komuś podarować kawałek… cienkiej kiełbasy. Aby nie byle jakiej! Prezent,
o którym mówię był pięknie zapakowany – w przeźroczystą folię, do której
przyklejony był kawałek papieru w kształcie wstążki i z ręcznie domalowanymi
oczami. Może jestem dziwna, może mam chore skojarzenia, ale jak natknęłam się
na ten prezent w kuchni to jakoś za bardzo przypominał on… kutasa. Ale, jak już
wspomniałam – różne rzeczy można lubić. I różnymi obdarowywać innych.
Trudne
nowego początki
Nie będę ukrywała: byłam
pełna obaw jak przeprowadzałam się do Warszawy. I chociaż miałam spoooro czasu
do oswojenia się z myślą, że wyprowadzam się z domu i teraz będę mieszkała w
stolicy, to jednak pewien niepokój pozostał. W końcu miałam siedzieć z totalnie
obcymi ludźmi, z którymi mogłam się nie dogadać itd. itp. Stwierdziłam jednak,
że co będzie to będzie, najwyżej będziemy się żreć. No ale, o ile początkowo
rozmowy nie bardzo się kleiły, o tyle każdy był w stanie odpowiedzieć sobie „cześć”
jak minął się gdzieś w salonie czy kuchni. No dobra, prawie każdy... Jedna nie
opowiadała. A mnie strasznie wkurzał fakt, że mnie ignoruje, nie mówi „hey”, „siema”
czy „pocałuj mnie w dupę”. Nie odzywa się, nie pyta, nie interesuje i ogólnie
ma mnie w głębokim poważaniu. No bo w końcu – litości! Nic jej nie zrobiłam!
Cóż, zanim doszło z tego tytułu do rękoczynów z
poszarpanych słów podsłuchanych u innych współlokatorów zrozumiałam, że ona po
prostu mnie nie słyszy... No i wiecie, lepiej przestać wkurzać się po 3
tygodniach, niż wcale...
Dzikie
harce
Imprezy, imprezy,
imprezy. Kto jak kto, ale moja współlokatorka wie o nich najwięcej. I nie
miałabym nic przeciwko nim (bo co mnie to obchodzi), gdyby któregoś dnia nie
wróciła do mieszkania ze znajomymi i o 5 nad ranem nie robiła aftera, a w pokojach
nie przekładało tak, że za chuja pana nie dało się spać. Ale! Po usilnych
prośbach o to, żeby ściszyli dupska, bo chcę spać i około 15 minutach spokoju,
weszli oni. Do pokoju (dwuosobowy tj. najgorszy z możliwych), do łóżka, do
siebie. I chociaż chciałam udawać, że nic nie słyszę, niczego nie widzę i o
niczym nie mam pojęcia, to nie dałam rady. Po pytaniu czy im nie przeszkadzam i
odpowiedzi w postaci skrzypiącego łóżka opatuliłam się w kołdrę i stwierdziłam,
że muszę poszukać sobie innego pokoju na tę resztę nocy. Znalazłam, u
współlokatora, który akurat wyszedł do pracy. Zwinięta w kłębek na skaju łóżka
czekałam na sen, ale nie… Słyszałam tylko i wyłącznie wyrka, materace i
postękiwania z pokoju obok. Jeśli bardzo chcecie wiedzieć – nie, nie spałam już
tego dnia. Nie mogłam, bo zastanawiałam się, czy nie przebiją się przez ścianę
albo nie połamią łóżka.
Poszło
o termin zapłaty czynszu
Ja rozumiem, ludzie są
różni i wszystkich należy szanować. I naprawdę szanuję. I staram się nie
wkurwiać, jednak cierpliwość ma swoje granice. Moja również (albo przede
wszystkim). Czaję, że czasami można się poprztykać o niesprzątniętą kuchnię czy
pierdolnik w salonie, ale nie popadając przy tym ze skrajności w skrajność. A
mam wrażenie, że mój współlokator trochę nie ogarnia, że jak w mieszkaniu jest
tyle osób, to nie zawsze i nie w każdej godzinie będzie porządek. I czaję, że
osoby, które mają wadę słuchu – jak on – mogą czasami nie ogarnąć, ale żeby
robić mi wykład o tym, jak to „oni” różnią się od „nas”? I przez kilka godzin nakurwiać
o niesprawiedliwości świata. O innej mentalności. O tym, że nie rozumiem. Nie
znam sytuacji. Nie potrafię pogodzić się z tym, że im trzeba coś wyjaśniać,
mimo że moje wyjaśnienia tego czym jest ironia pojawiły się już na samym
początku sprzeczki? No i wiecie, w takim momencie- gdy kłócę się z kimś, kto
nie ogarnia nie dlatego, że nie słyszy tylko dlatego, że nie chce – nie wiem
czy się śmiać czy jednak płakać. Ale jednak się śmiałam. Bo zaczęło się od
tego, że ironicznie napisałam, że przyjeżdża właściciel i muszę mu dać kasę za
czynsz z moich ciężko zarobionych pieniędzy…
PHOTO: pexels.com
Nie chciałabym czegoś takiego.
OdpowiedzUsuńZ samego faktu, że nie przepadam za imprezami, ale lubię też mieć po prostu spokój i porządek :D
http://live-telepathically.blogspot.com/
Czasami nawet spokój trzeba sobie odpuścić 😂
UsuńDoskonale cię rozumiem, od roku mieszkam w akademiku :D Chociaż akademik jest o tyle lepszy, że pilnuje cie trochę wyższa instancja, no i nie musisz martwić się o sprzątanie kuchni. W niej po prostu z założenia jest syf.
OdpowiedzUsuńMieszkanie z facetami to już całkiem wyższa szkoła jazdy - moi współlokatorzy założyli chyba jakiś klub nudystów w swoim pokoju. Strach do nich wejść, jeżeli nie chce się człowiek naoglądać. Kiedyś gość mojej współlokatorki wpadł do nich znienacka i przeżył szok :D
Mimo to uważam że mieszkanie z dużą ilością ludzi jest bardzo fajne, zawsze jest się do kogo odezwać, pogadać w kuchni, pożyczyć igłę albo metr krawiecki.
W kuchni z założenia jest syf😂 o mega. U mnie notyrycznie są kłótnie o to, że jest bałagan:D
UsuńO nagości w tym mieszkaniu tylko słyszałam:D
Oj znam to, znam to! Dwa lata mieszkam w tym nieszczęsnym Krakowie. Dwa lata z jedną i tą samą osóbką pod jednym dachem, i za każdym razem, tak mniej więcej w okolicach grudnia, a potem czerwca, gdy sesja się w pełni zaczyna, to ja zaczynam się zastanawiać się, dlaczego znowu to sobie robię - czemu przedłużam tę cholerną umowę :P
OdpowiedzUsuńNiby jest fajnie, blisko wszędzie, pokój niedrogi, a standard wysoki, a współlokatorka niby się nie wtrąca w moje życie (a ja cenię swoją prywatność jak nic innego na świecie!), nie pałęta pod nogami i dzikich imprez nie urządza, ale to właśnie ona ma jeden, wielki minus. Nie, nie to, że jest wegetarianką. Niech sobie je, co uważa za słuszne, bo przecież ona się nie krzywi, że jem biedne zwierzątka (krzywi się na pewno, ale w ukryciu, bo ja tego nie widzę lub udaję, że nie widzę :D ). Nie, nie to, że jest zapaloną ekolożką. Niech sobie ma w lodówce wszystko oznaczone tym śmiesznym znakiem EKO. Nie przeszkadza mi nawet to, że w łazience to siedzieć ona potrafi przeszło dwie godziny i to akurat, gdy mi się spieszny... Ba, mi nawet nie wadzi, że ona wytwarza swoje własne mydło! Wiesz co mnie za to boli? Ona jest MUZYKIEM. Studentką muzyki pragnę uściślić. I tak, gdyby ktoś pytał, ma fortepian w pokoju. Tak, gra na nim od 8 do 22. Codziennie. Najczęściej tą samą melodię w kółko i w kółko w ramach ćwiczeń.
Help.
Oj mój współlokator też wegetarianin i też EKO, wiec znam ten ból. Ale żeby tak grać cały czas?
UsuńNajbardziej mnie rozwalił opis numer jeden. No i zastanawia mnie, ile osób tam mieszkalo. Brzmi, jakby kilkanaście
OdpowiedzUsuńW mieszkaniu jest piątka osób.
UsuńAle ciągle skład ulega zmianie.
UsuńNo cóż, jak widać i ludzie są różni, i sytuacje. Zawsze znajdzie coś przynajmniej coś do wspominania ;)
OdpowiedzUsuńJa mieszkam już 5 lat w tym samym mieszkaniu. Ekipa wciąż się zmienia i już sporo przeszłam z niektórymi osobami. No niestety, tak to jest, jak się mieszka z obcymi :D. Jedni potrafią się ogarnąć a inni niestety nie ;)
OdpowiedzUsuńNajgorzej jak tłumaczysz, a i tak nie dociera.
UsuńJa wyprowadzając się z domu rodzinnego wolałam zamieszkać w akademiku. niby to zło,a le jednak ktoś tam porządku pilnuje, a w razie nieporozumień ze współlokatorami można zmienic pokój. Dopiero, gdy poznałam moich obencych współlokatorow (wszystkich płci meskięj) zdecydowałam się zamienić akademik na mieszkanie. Znamy asię już ponad dwa lata, wiemy o sobie wszystko i nic nas nie może zakoczyć ;)
OdpowiedzUsuńJa do akademika za żadne skarby bym nie poszła :D
UsuńChyba wolałabym mieszkać sama, ewentualnie z kimś kogo już znam i komu ufam
OdpowiedzUsuńHaha, autentycznie rozbawił mnie ten post! :D
OdpowiedzUsuńJestem studentką już drugi rok. Na razie mieszkałam tylko w kawalerce z moim facetem i to już i tak było straszne (wieczny bałagan, na który ciągle narzekałam, zwłaszcza jak przyjeżdżałam z domu z weekendu i zastawałam faceta który chyba przenosił całą zawartość kuchni do pokoju... Koszmar). Teraz zamieszkamy w trójkę jeszcze z jednym innym studentem ale już się boję po prostu xD
Mama mówi że to najgorsza rzecz jaką mogłam zrobić i że dla własnego zdrowia psychicznego powinnam sobie znaleźć chociaż jedną kobietę do dzielenia z nią mieszkania, tylko gdzie znaleźć taką dobrą duszę? :P
Pozdrawiam!
puszekptasiegomleczka.blogspot.com
Najgorzej jest mieszkać z takimi, co po prostu wyprowadzili się z domu po to, żeby nie słuchać narzekań rodziców właśnie na bałagan... WTEDY to dopiero nic nie pomoże. :/
UsuńMi to mieszkanie mimo wszystko dobrze zrobiło. Teraz mogę tylko dodać do tego fakt, że wspomniana już koleżanka, która dzieliła ze mną pokój pożegnała mnie (a tym samym mojego chłopaka, który pomagal mi przy przeprowadzce) w bardzo specyficzny sposób. Na dzień przed powrotem do domu wróciliśmy późno do mieszkania, ta spała. Nago. Jak ją Bóg stworzył. Nawet skrawkiem pościeli niezakryta i z dupą odwrócona w stronę drzwi. Powiem, że tego w ogole sie nie spodziewałam.
UsuńMiłe pożegnanie. A jedno pytanko - nie słyszała, bo była głucha, czy to po prostu taki eufemizm, że miała cię tak bardzo w poważaniu że ostatniego dnia ci chciała pokazać ten (swój) szacunek? :P
UsuńMoże jej było po prostu gorąco i nie pier*oli się w tańcu? xD
Pozdrawiam!
Głucha nie była, więc pozostaje zgadywać, co miała w głowie. Gorąco było, ale też nie aż tak żeby spać na golasa i choćby kocem sie nie przykryć. Coś czuję że chciała w ten sposób pokazać jak bardzo nie lubiła, gdy mój chłopak u mnie siedział, ale mogę tylko zgadywać.
UsuńCałe studia mieszkałam z innymi ludźmi, teraz właściwie też mieszkam ze współlokatorami i mimo różnych sytuacji, chyba miałam szczęście, bo miałam mało hardcorowych sytuacji.
OdpowiedzUsuńCo ciekawe, lepiej mieszkało mi się z osobami z przypadku niż z wcześniej mi znanymi. Zwykle.
Pozdrawiam! :)
Ja akurat nie miałam możliwości mieszkać z kimś, kogo znam, bo nikt nie próbował wyprowadzić się z domu (do Warszawy nie mamy tak daleko), ale może to i lepiej.😂
UsuńNie wyobrażam sobie z kimś dzielić mieszkania-jak bardzo odpowiedzialną pracę która psuje sporo nerwów,do domu wracam i chce odpocząć, wyspać się...
OdpowiedzUsuńDruga rzecz to to że jestem pedantką i lubię mieć ład wokół siebie ☺
Podziwiam cię za to☺
Pozdrawiam
body-and-hair-girl.blogspot.com
Mieszkanie to nic, gorzej pokój z bałaganiarą i imprezowiczką:)
Usuń