Gwiazdy pokazują ścieżkę, którą należy iść, jeśli nie ma się celu i planu
Wiecie co mówiłam
kiedyś? Mówiłam, że nigdy się nie poddam, że będę walczyła o
swoje jeśli znajdę szansę na spełnienie marzeń.
Ale potem przyszedł
ten dzień, który zepsuł wszystko co mógł.
Pięknego lipcowego
dnia siedziałam w fotelu na werandzie i patrzyłam w zachodzące
słońce. Było ogromne i prawie czerwone, a poświata wokół niego
była tak urodziwa, że jeszcze na długo po tym, jak słońce
zniknęło za horyzontem, ja wpatrywałam się w niebo. Kolory
tworzyły idealną paletę barw i aż prosiły się, aby jakiś malarz
uwiecznił to na płótnie.
Kiedy kolory zbladły,
a na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy wstałam z
fotela. Otworzyłam białe, siateczkowe drzwi, a potem następne -
duże i drewniane, bardzo mocne. W progu zdjęłam stare tenisówki,
które były mocno zużyte. Postawiłam je na wycieraczce i poszłam
boso w stronę kuchni.
Dom był duży i stary,
ale dzięki temu bardziej go lubiłam. Starodawne wzory na kolumnach
przy drewnianych schodach. Rzeźbienia na regałach. Jasne i ciemne
kolory jednocześnie. Do tego mnóstwo wolnej przestrzeni i obrazy z
widokami na wsie i miasta sprzed stu lat.
W tym domu człowiek
czuł magię i ta magia przenikała go do głębi.
Wolnym krokiem weszłam
do kuchni. Białe szafki kuchenne były ustawione niemal na
wszystkich ścianach. Naprzeciwko mnie było wyjście na
werandę (która notabene ciągnęła się przez trzy ściany domu), a
pośrodku stał mały stół z czterema krzesłami wokół. Jadalnia
przylegała do kuchni z prawej strony, ale czasami wolałam szykować
posiłki i jeść w tym miejscu, bo - może to głupie - tutaj
wszystko smakowało lepiej. Przechyliłam głowę na bok i spojrzałam
na okno znajdujące się nad zlewem. Byłam pewna, że dzisiejszego
dnia go nie otwierałam, a jednak! Do środka wpadało ciepłe
powietrze w ten ciepły wieczór.
Podeszłam i szybko je zamknęłam. Niedługo zleci się wszelkiego rodzaju robactwo, którego trudno się pozbyć, pomyślałam. Kremowa firanka przestała powiewać na wietrze, ale w pomieszczeniu jeszcze przez chwilę unosił się zapach kwiatów, które hodowałam w wielkim ogrodzie. Obok zlewu stała duża lodówka, którą otworzyłam i na wypełnionych produktami półkach odszukałam mleko. Wzięłam szklaną buteleczkę, a potem przelałam biały napój do szklanki wyjętej z szafki. Z kolejnej wzięłam talerzyk, z jeszcze innej nóż. Ustawiłam to wszystko na blacie stołu i stamtąd też sięgnęłam po placek z jabłkami, który upiekłam rano. Ukroiłam kawałek i położyłam na talerzyk, gotowa już iść, ale wtedy zobaczyłam jakiś cień na podwórzu. Coś skradało się między rabatkami kwiatowymi.
Podeszłam i szybko je zamknęłam. Niedługo zleci się wszelkiego rodzaju robactwo, którego trudno się pozbyć, pomyślałam. Kremowa firanka przestała powiewać na wietrze, ale w pomieszczeniu jeszcze przez chwilę unosił się zapach kwiatów, które hodowałam w wielkim ogrodzie. Obok zlewu stała duża lodówka, którą otworzyłam i na wypełnionych produktami półkach odszukałam mleko. Wzięłam szklaną buteleczkę, a potem przelałam biały napój do szklanki wyjętej z szafki. Z kolejnej wzięłam talerzyk, z jeszcze innej nóż. Ustawiłam to wszystko na blacie stołu i stamtąd też sięgnęłam po placek z jabłkami, który upiekłam rano. Ukroiłam kawałek i położyłam na talerzyk, gotowa już iść, ale wtedy zobaczyłam jakiś cień na podwórzu. Coś skradało się między rabatkami kwiatowymi.
Nie przejęłam się
tym. Mieszkałam na wsi, a tutaj roiło się od stworzeń.
Mój wzrok ponownie
spoczął na cieście i po chwili zastanowienia wstawiłam talerzyk
na mój wypiek, włożyłam tam jeszcze nóż i podniosłam cały
placek. Lewą ręką ujęłam szklankę mleka i otworzyłam sobie
drzwi łokciem, robiąc przy tym delikatny zwrot o sto osiemdziesiąt
stopni. Ponownie wyszłam na werandę, wykopując przy okazji
tenisówki, które włożyłam po odłożeniu mojej kolacji na niski
stoliczek. Chwiejąc się na jednej nodze włożyłam but, następnie
drugi i zadowolona z siebie oparłam się o barierkę patrząc w
gwiazdy. Odnalazłam jedyny gwiazdozbiór, który potrafię
zlokalizować i przyglądałam mu się długo. Ciała niebieskie
jaśniały na tle ciemnego nieba i wskazywały drogę tym, którzy
zbłądzili. Przynajmniej tak zawsze mawiał mój ojciec.
- Gwiazdy pokazują
ścieżkę, którą należy iść, jeśli nie ma się celu i planu.
- Ale ich jest tyle.
Skąd mam wiedzieć, która jest odpowiednia dla mnie? - zapytałam
kiedyś.
Ojciec spojrzał na
moje serce.
- Ono także ci pomoże -
rzucił i znowu spojrzał w gwiazdy.
Wciągnęłam w nozdrza
zapach wieczoru i przymknęłam powieki. To był dobry dzień. Jak
każdy spędzony z rodziną.
Wsłuchałam się w
świat. Świerszcze robiły swoją muzykę, żaby swoją, a co jakiś
czas dały się słyszeć pohukiwania sowy. Liście szeleściły przy
każdym najdrobniejszym porywie wiatru, a u sąsiada szczekał pies,
który był postrachem całej okolicy. Na Ziemi nigdy nie było
absolutnej ciszy. Przekonałam się o tym nie raz. Nawet jeśli nie
dochodzi do ciebie jakiś dźwięk to sam go robisz, albo o nim
myślisz, aż w końcu staje się rzeczywistością. Tak działa
ludzki umysł i dlatego łatwo go oszukać.
Gdyby człowiek żył w
takiej symbiozie jak inne stworzenia to świat byłby lepszym
światem, bez przemocy i krzywd. Stara nauka.
Odsunęłam się od
barierki i usiadłam w fotelu. Wzięłam talerzyk z ciastem na kolana
i jadłam nadal przyglądając się pięknu naturalnemu.
Dźwięki przyrody
zakłócił huk w moim domu. Odwróciłam się gwałtownie w jego
stronę i zerwałam się z miejsca wiedząc, że spadło coś
ciężkiego. Modliłam się, aby to nie była żadna pamiątka po
babci. Zapaliłam światło, aby mieć lepszy widok i zamarłam
widząc zegar z kukułką na podłodze salonu. On nie mógł
przewrócić się sam. Ktoś tutaj był. W moim domu. Na moim
prywatnym terenie.
Ktoś pragnął
kłopotów.
Próbowałam kogoś
odnaleźć, ale nie mogłam. Oprócz starego zegara wszystko
wyglądało tak, jak powinno. Żadnych śladów intruza, nic nie było
ruszone.
- Wychodź póki daje ci
taką szansę! - krzyknęłam, a echo moich słów odbiło się od
ścian.
Nikt się nie odezwał,
nikt się nie poruszył. Wszystko wyglądało jak zawsze.
Załamałam ręce
gotowa przyznać sama przed sobą, że zwariowałam. Nie mogłam
uwierzyć w to, że jedna z moich rodzinnych pamiątek przewróciła
się sama, ale może taka była prawda, a ja po prostu miałam
urojenia z powodu zmęczenia. Zamierzałam wyjść na dwór i
ochłonąć, ale wtedy na górze coś skrzypnęło. Podziękowałam w
duchu przodkom, którzy zbudowali drewniany dom i pobiegłam na
piętro mijając po dwa stopnie i walcząc o każdy oddech. Nie byłam
wysportowana, nie miałam w sobie wystarczająco siły więc jak
stanęłam na górze to podparłam się na kolanach i wciągałam
zachłannie powietrze. Kilka stopni, a wykończyło mnie bardziej niż
mogłabym przypuszczać. Wsłuchałam się w ciszę i ruszyłam do
swojej sypialni, która była najbliżej. Przekręciłam klamkę, ale
nikogo nie widziałam. Tylko czerwień i czerń swojej przystani, w
której spałam. Potem był pokój gościnny. Też nic. Schyliłam
się aby zajrzeć pod łózko, ale tam także nic nie było.
Następny
był... Nie... Nikt by się nie odważył tam zajrzeć. Nie do pokoju
mojego zmarłego syna. Nie do jego świątyni.
Mijały trzy lata odkąd
go straciłam. Moją jedyną pociechę, która była ważniejsza od
innych, bo przez te dziewięć miesięcy znajdowała się pod moim
sercem. Był moim aniołkiem, nadzieją na lepsze jutro, moim
kochanym dzieckiem, dla którego gotowa byłam oddać wszystko. Był
ulubieńcem, rozpieszczanym jedynakiem, który zginął przez głupotę
innych...
Nikt nie miał prawa
wchodzić do jego pokoju! Nikt.
Wściekłość
pulsowała w moich żyłach, nienawiść zagościła w sercu, a
strach? Nie czułam go w ogóle, nawet wtedy kiedy otworzyłam
kolejne drzwi i zobaczyłam jego...
Mojego syna który
został zabity przez pijanego kierowcę. Tego chłopca z uśmiechem
na ustach, który siedział na swoim łóżku i patrzył na mnie
ufnymi oczami, pełnymi miłości.
- Cześć mamo -
powiedział ze spokojem.
Zawsze tak robił kiedy
coś przeskrobał. Tą nutkę poznałabym wszędzie i zawsze, ona tak
bardzo przypominała mi tego chłopca. Chłopca, który leżał
pogrzebany...
Łzy stanęły w moich
oczach na chwilę uniemożliwiając widzenie. Pojedyncze krople
moczyły moją brązową sukienkę. Mój syn wrócił do domu.
Ale on wcale nie
wrócił. To nie było moje dziecko. To tylko złudzenie, mara,
czar...Może czar tego domu.
- Wiesz mamo, zawsze
powtarzałaś mi, że nie powinienem się poddawać, pamiętasz? -
jego cichy głosik palił mnie od środka, a oczy przeszywały na
wskroś-Powiedziałaś, że za marzeniami należy iść i je dogonić
kiedy będą wystarczająco blisko, a każde zadanie można wykonać
jeśli jest się pełnym nadziei i wiary. Ale kiedy ja się uwolniłem
od krzywd tego świata i chciałem płynąć dalej, za marzeniami, to
nie mogłem. Nie mogłem przekroczyć wielu barier, a próbowałem z
każdej strony!
Krzyk. Krzyk mojego
dziecka uderzył mnie z taką siłą, że upadłam na podłogę.
Szlochałam. Zakrywałam uszy, aby tylko nie słyszeć skarg.
- Ty kłamałaś.
Marzenia nigdy się nie spełnią! Ja ich nie spełnię. Już nie
- wstał z łóżka i zmierzał w moją stronę - Ale wiesz co? Tego
dnia i ty nie spełnisz swoich snów, bo ten dzień zostanie w twojej
pamięci jako jeden z najgorszych. I będzie się za tobą ciągnął
do końca twoich dni, bo moje...moich dni już nie ma. Umarłem.
Ciężko było mi do tego dojść, ale w końcu to zrozumiałem. I
poznałem kolejną tajemnicę świata: umarli nie spełniają marzeń.
W pokoju zaległa
cisza, a ja poczułam chłód. Niemal mróz, który sprawiał, że z
moich ust wydobywały się obłoki pary, a szyby zamarzły by
następnie rozbić się na setki kawałeczków. Chłopiec zniknął,
uleciał, rozpłynął się w powietrzu.
Zawołałam jego imię.
Niewyraźnie przez szloch i połykane łzy. Tak bardzo za nim
tęskniłam, tak bardzo chciałam go spotkać. Tak bardzo pragnęłam
go przytulić i usłyszeć, że mnie kocha...ale ja usłyszałam
tylko oskarżenia. I ta świadomość była jak sopel lodu wbity w
serce, który zabija wszelkie sny.
Zabił moje marzenie o
lepszym świecie i powrocie syna. A przez to zabił także cząstkę
mnie. Tylko to było moim celem i zaprzepaściłam szansę.
Spojrzałam na okno.
Kawałki szkła wystawały na rogach. Trochę leżało na parapecie.
Odbijały się w nich gwiazdy.
Wstałam z podłogi i
szukałam mojego syna, a nie widząc go spojrzałam w górę.
- Myliłeś się tato.
Patrząc w gwiazdy nie zawsze można odnaleźć swój cel. Czasami
się go traci.
PHOTO: Jordan McQueen
O matko, nie wiem co napisać...
OdpowiedzUsuńMatka, jej zmarłe dziecko, to co oni mówiło do matki... nawet nie wiem jak skleić ten komentarz.
Całkiem inny tekst od Twoich wcześniejszych, nie często czytam coś w tym stylu, ale to nawet mi się podobało :)
I JAK TU NIE PŁAKAĆ?!?! TO SMUTNE, ALE W PEWNYM SENSIE PIĘKNE :'( <3 @ImWildBelieber
OdpowiedzUsuńto jest piękne. <3
OdpowiedzUsuńto faktycznie jest cos innego, chyba najbardziej smutna historia napisana przez ciebie :c ale urocze, ale zarazem tez bardzo prawdziwe. Trzeba zyc chwila i spelniac marzenia ;)
OdpowiedzUsuń"Na Ziemi nigdy nie było absolutnej ciszy."
OdpowiedzUsuńtakie inne, bardziej mroczne, smutne
Trzeba walczyć o marzenia, bez względu na to co powie reszta świata
@laughIsMyName
UWIELBIAM CIE !! EROSOMANIE :*:*
OdpowiedzUsuń@lovemewm
aż przeszły mnie dreszcze.
OdpowiedzUsuń